poprzednia | następna |
ZSO Kamienna Góra, ul. M. C. Skłodowskiej 2, 58-400 Kamienna Góra E-mail: zsokgora@zso.kamiennagora.ids.pl |
||
Karolina Lenart ZSO Kamienna Góra Dawno, dawno temu w Kamiennej Górze za panowania księcia Bolka I mieszkała bardzo uboga rodzina: wdowa i jej trzej synowie. Mieszkali w chatce, żyło im się bardzo ciężko, brakowało jedzenia. Wdowa całymi dniami pracowała u obcych ludzi, aby zarobić, nakarmić dzieci i sprawić im odzienie. I tak mijały lata ciągłej nędzy, dopóki nie dorośli synowie. Dwóch najstarszych wkrótce ożeniło się i poszli na swoje. Mieli własne domy, powodziło im się dobrze. Maria, bo tak na imię miała wdowa, została z najmłodszym, Henrykiem, ale i on w niedługim czasie założył rodzinę. Kobieta miała wielką nadzieję na spokojną starość. Któregoś wieczoru Maria usiadła w kącie izby i rozmyślała o swym ciężkim żywocie. Patrząc w okno cieszyła się w skrytości ducha, że w tak mroźną i śnieżną noc nie musi opuszczać domostwa. Było już bardzo późno, gdy drzemiąca Maria usłyszała nad głową krzyk: "Precz! Precz! z mojego domu" - był to głos Henryka, najmłodszego syna. "Dziecko, to ty? Matkę w tak mroźną noc z domu wyrzucasz?". "Wynoś się ty wstrętna starucho!!!". Maria nie dowierzając ociągała się. Bardzo się bała, że zamarznie i rana nie doczeka, a tu nie ma gdzie iść. Na pomoc Henrykowi pospieszyła jego żona i wspólnie wypchali Marię na dwór, targając ją za włosy. Jak się otrząsnęła z szoku poczęła powoli wlec się w stronę domu syna Kazimierza. Podeszła do drzwi i lekko zapukała. Po dłuższej chwili usłyszała głos: "Kogo tam niesie o tej porze?". "To ja synku, twoja matka". Z płaczem zaczęła opowiadać, jak to Henryk z żoną w okrutny sposób wygnali ją z domu. Prosiła Kazimierza o nocleg, aby mogła przetrwać do rana. Ten jednak z wściekłością zaczął krzyczeć, że nie ma u niego miejsca dla starej wiedźmy. Matka poczęła szlochać i odeszła. Tak samo postąpił trzeci syn, Władysław, zatrzaskując drzwi na widok matki. I tak zaczęła się tułaczka Marii , dopóki nie znalazła schronienia w rozwalonej chacie. Wycieńczona i nie pogodzona z haniebnym losem, bólem i wstydem, co rano wychodzi na drogę przy krzeszowskim klasztorze i wyciąga rękę po jałmużnę, mając nadzieję, że ktoś się zlituje nad losem żebraczki. Któregoś dnia stał się prawdziwy cud! W samo południe przejechała obok niej złota kareta, w której siedział sam książę Bolko I. Ten. widząc wyciągniętą rękę, kazał natychmiast zawrócić. Z powozu wyciągnięto kosz z jedzeniem i książę osobiście podarował go wynędzniałej staruszce, mówiąc: "Jedz kobieto i niech ci wyjdzie na zdrowie". Kobieta pokłoniła się dziękując darczyńcy. Wyciągnęła spracowaną rękę chcąc ucałować dłoń dobrego człowieka. A książę zapytał: "Czego chcesz Matko?". "O Boże - zawołała Maria - nazwał mnie matką! Czy chcesz być moim synem?". "Tak" - odpowiedział książę, który nigdy nie zaznał matczynej miłości, gdyż jego rodzicielka zmarła przy połogu. Książę Bolko zabrał na swój zamek przybraną matkę. Tam ją przyodział, nakarmił, oddał do dyspozycji najlepszą komnatę i ciągle jej usługiwał. Szczęście matki trwało jednak zaledwie kilka miesięcy. Nagle zmarła. Książę Bolko I bardzo przeżył odejście Marii i choć upłynęło dużo czasu od jej śmierci, ciągle słyszy tajemniczy głos, który wypowiada te słowa: "Idź do mojego starego domu, wyciągnij w izbie spod klepiska skrzynkę, a co w nie znajdziesz jest twoje!". Długo się zastanawiał, ale chcąc zaspokoić sumienie, udał się do starej rudery i wydobył skrzynię. Po otwarciu wieka oniemiał - była pełna wyrobów ze złota. I wtedy usłyszał szept: "To dla ciebie synu, za to że nie pozwoliłeś mi umrzeć z głodu, przygarnąłeś do siebie, przyodziałeś mnie, dałeś posmakować luksusów, o których nie śmiałam nawet pomarzyć!" |