|
Sprawozdanie ze spływu kajakowego 2007
W dniach 7-17.08.2007 r. uczniowie naszej szkoły już po raz kolejny mogli się przekonać, co znaczy prawdziwa "szkoła życia". Wszystko zaczęło się od zbierania chętnych na spływ kajakowy. Zgłaszały się osoby, które w poprzednim roku brały w nim udział, a także Ci, dla których podróż była czymś (jeszcze wtedy) nieznanym. Główny organizator - Pan Hieronim Mader, zebrał szesnastoosobową grupkę, która nie mogła doczekać się 7 sierpnia. Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany dzień. Około godziny 8.00 zebraliśmy się przed szkołą, by wyruszyć w kilkugodzinną, męcząca podróż autobusem. Im dalej byliśmy od Kamiennej Góry, tym bardziej cieszyliśmy się tym wyjazdem. W końcu dotarliśmy do wsi Sikory, skąd następnego dnia mieliśmy wypłynąć. Rozłożyliśmy swoje namioty na polu biwakowym przy jeziorze i poszliśmy się wykąpać. Nie można powiedzieć, że woda była ciepła, ale dla nas - zmęczonych podróżą, wszystko było obojętne, byle by się odświeżyć. Następnie odbyło się spotkanie organizacyjne z Panem Hieronimem i Panią Kasią, która była drugim opiekunem. Wytłumaczono wtedy wszystkie zasady. Powiedziano nam, jak mamy zwracać się do naszych nauczycieli... od tej chwili nie było już Pana, czy Pani. Był szef i szefowa. W ten dzień pograliśmy jeszcze w piłkę, zjedliśmy kolację, posiedzieliśmy przy ognisku i udaliśmy się do naszych "willi". Nadszedł dzień drugi - dzień wypłynięcia "na głębokie wody". Rano przywieźli nam kajaki, wiosła i kamizelki. Spakowaliśmy się do worków, poupychaliśmy je do naszych środków transportu i odpłynęliśmy. Pierwszy etap liczył 8 km. Z początku wydawało nam się, że to dużo, ale jak się później okazało, następne etapy miały 16 a nawet 19 km. Oczywiście w czasie podróży mieliśmy przerwy, żeby cos zjeść, lub załatwić swoje potrzeby, po czym płynęliśmy dalej. Po skończeniu etapu, wyciągaliśmy kajaki na brzeg, rozkładaliśmy namioty, jedliśmy obiad i mieliśmy czas wolny. Można powiedzieć, że pogoda współgrała z nami. Kiedy płynęliśmy, świeciło słońce, a gdy namioty były rozłożone, zaczynało padać. Zazwyczaj graliśmy w piłkę, albo chodziliśmy do najbliższej wsi, do której czasami były nawet 3 km lub więcej. Jednak to nie był dla nas problem. Dla Snickersa, Marsa, czy innego batona, moglibyśmy iść na koniec świata. I tak właściwie mijały kolejne dni. Czasami przed dłuższą trasą zostawaliśmy dłużej na polu biwakowym. W którąś noc poznaliśmy ludzi, którzy zagrali z nami w "Mafię" (pamiętacie...?). Gra ciekawa, ale wprowadza duże zamieszanie między uczestnikami, dlatego już nigdy więcej w nią nie graliśmy. Z dnia na dzień czuliśmy się bardziej zmęczeni, bolały nas ręce, mieliśmy brudne ubrania, a wejścia do rzeki, żeby się umyć były coraz mniej sympatyczne. Cieszę się, że daliśmy sobie radę i przepłynęliśmy 86 km bez większego marudzenia. Każdy wiedział na co się pisze. Po takim spływie zaczyna się jednak doceniać prysznic, wannę, lodówkę, pokój, łóżko... Nie żałuję, że pojechałam. Co więcej, jestem skłonna, żeby jeszcze raz odbyć taką podróż. Dobrze, że w naszej szkole są osoby, które organizują takie wypady, ale również takie, które chcą brać w nich udział. Dzięki temu, mamy szansę dostrzec piękno natury, która nas otacza, spędzić miło czas i udowodnić sobie, na ile tak naprawdę nas stać.
Poniżej fotoreportaż.
zdjęcia: zebrane (opracował: Hieronim Mader)
tekst: Marta Styrna - uczestnik
Uwaga:
Poniższa galeria oparta jest o skrypt (JavaScript) - fotografie zwykle w formacie 800x600 otwierają się, po kliknięciu na miniaturze, w odrębnym oknie dopasowanym do rozmiaru zdjęcia.
|